Postawiona w obliczu rozpaczliwie chorych nienarodzonych bliźniąt i wielkiego ryzyka dla własnego zdrowia, młoda kobieta wkracza na polityczne pole minowe.
By Gina Gonzales w rozmowie z Barrym Yeomanem. Pierwotnie opublikowane w Glamour.
NIGDY NIE SĄDZIŁAM, że będę się pasjonować kwestią aborcji lub że stanę w obronie jednej z najbardziej kontrowersyjnych procedur medycznych, jakie może mieć kobieta. Ale wtedy, podczas rutynowego badania USG w kwietniu 2000 roku, moje życie całkowicie się zmieniło.
„To dziewczynka”, powiedział technik, skanując pierwsze z moich dzieci.
Byłam tak przepełniona radością, że łzy napłynęły mi do oczu. Od czterech lat mój mąż, John, i ja staraliśmy się założyć rodzinę. Miałam trzy poronienia i zaczynałam wierzyć, że to się nigdy nie stanie. Ale po leczeniu endometriozy i polipa macicy, lekarze powiedzieli mi, że w końcu będę w stanie donosić ciążę do końca. Sześć miesięcy później, w wieku 27 lat, odkryłam, że jestem w ciąży, a wkrótce potem dowiedziałam się, że noszę bliźnięta, które występują w mojej rodzinie.
Przez cztery miesiące mój mąż i ja przygotowywaliśmy się na przybycie naszych dzieci. Umeblowaliśmy ich sypialnię z pasującymi łóżeczkami, a moja mama zaczęła szkicować fototapetę Arki Noego z powodu zwierząt wchodzących w dwójkach. Zarejestrowaliśmy się na prezenty. Wybraliśmy cztery imiona – dwa dla chłopców i dwa dla dziewczynek. I przeszliśmy przez baterię sonogramów, z których wszystkie wskazywały, że dzieci są zdrowe. Kiedy dotarliśmy do bardziej szczegółowego, 20-tygodniowego badania USG, naszym największym pytaniem było: jakiej są płci? Chciałam mieć córki – miałam wizje harcerek i wypraw na ryby. Więc kiedy dowiedziałam się, że pierwsze dziecko to dziewczynka, byłam zachwycona.
I wtedy technik ultrasonografu wypowiedział jedną sylabę: „Oh.”
Ścisnęłam rękę mojego męża. „Czy coś jest nie tak?” zapytałam.
„Lekarz porozmawia z panią o tym”, odpowiedziała płasko. Kontynuowała skanowanie i wkrótce poinformowała nas, że drugi bliźniak również jest dziewczynką, ale w tym momencie moje podekscytowanie zostało przytłoczone przez rosnące poczucie niepokoju. Co było nie tak?
Próbowałam zachować spokój, gdy czekaliśmy na położnika dyżurującego w szpitalu, aby przekazać nowinę. „Cóż, widzimy tu pewne problemy” – powiedział. Większa z dziewczynek, którą później postanowiliśmy nazwać Savanna, cierpiała na parę schorzeń zwanych wodogłowiem płodowym i wysiękiem opłucnowym, co oznaczało, że płyn w jej głowie i jamie klatki piersiowej wywierał nacisk na jej organy wewnętrzne i uniemożliwiał ich prawidłowy rozwój. Druga bliźniaczka, Sierra, która pochodziła z tego samego jajeczka, była znacznie mniejsza, miała zniekształconą pępowinę i mniejsze organy życiowe. „Chcemy zrobić więcej testów”, powiedział, „ale nie wygląda to dobrze.”
Jadąc do domu, starałam się nie płakać, ale czułam, jakby mój świat się rozpadał. John starał się być silny, ale mogłam powiedzieć, że powstrzymywał łzy.
Musieliśmy czekać jeszcze pięć dni na wizytę w innym centrum medycznym, gdzie mogliśmy mieć bardziej zaawansowany sonogram wraz z amniopunkcją i echokardiogramem płodu. Mój mąż i ja jesteśmy gorliwymi chrześcijanami i w tym czasie modliliśmy się i modliliśmy, wierząc, że Bóg uzdrowi nasze dziewczynki. Zamiast tego, nowe prognozy były jeszcze bardziej ponure, niż się spodziewaliśmy: Stan bliźniaczek w rzeczywistości się pogarszał. Płyn Savanny rozprzestrzenił się po jej brzuchu, sygnalizując stan zwany wodobrzuszem, który ma wiele konsekwencji, w tym wywieranie dodatkowego nacisku na narządy, powodując zaburzenia oddychania i niewydolność serca. Sierra miała nieszczelną zastawkę serca. Lekarz podejrzewał również, że rozwija się u nich syndrom transfuzji bliźniaczej, co oznaczało, że Savanna pobierała krew od Sierry przez ich wspólne łożysko. Szanse Sierry na przeżycie poza łonem matki wynosiły około 5 procent – a była ona zdrowszą z dwóch dziewczynek.
Kiedy lekarz, który wykonał drugie badanie USG, zasugerował mi, abym rozważyła usunięcie ciąży, wpadłam w furię. Jako chrześcijanka i mężatka, która rozpaczliwie pragnęła dziecka, nigdy nie zastanawiałam się nad aborcją. Jak wiele innych osób, założyłam, że tylko kobiety z niechcianą ciążą poddają się temu zabiegowi. Chciałam, aby moje bliźnięta żyły. Nie zrobimy tego, pomyślałam. Po prostu nie ma takiej możliwości. Ale jak zauważył John, Savanna miała umrzeć, a kiedy to nastąpi, zabierze ze sobą swoją siostrę. Mój lekarz potwierdził również, że choroba Savanny może wywołać u mnie rzadki zespół chorobowy: Odzwierciedlałam niektóre z jej objawów i zatrzymywałam płyny. Moje ciało było bardzo opuchnięte i ledwo mogłam chodzić. Jeśli kontynuowałabym ciążę, mogłabym narazić na niebezpieczeństwo również swoje zdrowie.
ZADZWOŃCIE DO NASZEGO Duszpasterza, który powiedział nam, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi i zachęcił nas do podjęcia takiej decyzji, która przyniesie naszym córkom najwięcej życia. „Cokolwiek zrobicie”, powiedział, „będziemy was wspierać”. W rzeczywistości wszyscy – krewni, członkowie kościoła, współpracownicy – zaoferowali nam swoje bezwarunkowe wsparcie podczas całego procesu. „Nikt tutaj nie chodził w waszych butach”, powiedziała nam żona naszego pastora, „i nikt tutaj nie może was osądzać.”
Po tym, jak poznaliśmy wyniki sonogramu i innych badań, moje serce było w takim szale, że nie mogłam zasnąć. Wstałam z łóżka, usiadłam na szczycie schodów i wyłam bez opamiętania, kołysząc się w przód i w tył. Mój mąż też nie mógł zasnąć. Rzucał się i obracał w łóżku przez całą noc, myśląc: Boże, co my zrobimy?
Następnego dnia zadzwoniliśmy do chirurga z całego kraju, który został polecony przez miejscowego specjalistę, ponieważ opracował eksperymentalną procedurę aborcji jednego płodu przy zachowaniu przy życiu drugiego. Po wysłuchaniu litanii komplikacji, z jakimi borykały się nasze dziewczynki, był z nami szczery. „Nie chcę tego robić” – powiedział. „To nie da wam takiego wyniku, na jaki liczycie”. Nawet jeśli jedna z naszych córek pokona 5 procent szans na przeżycie, może mieć poważne problemy fizyczne i psychiczne przez całe życie. Odłożyliśmy telefon i spojrzeliśmy na siebie. Wiedzieliśmy, co musimy zrobić. Pozwolenie dziewczynkom na samodzielną śmierć nie wchodziło w grę, ponieważ uważaliśmy, że cierpią, narażając jednocześnie moje własne zdrowie. A nawet gdyby Sierra przeżyła operację, jakie miałaby życie? Moi rodzice powiedzieli, że zrezygnują z pracy, by pomóc w opiece nad nią, ale nie wydawało mi się słuszne, by sprowadzać ją na świat z tak ponurymi perspektywami. Pomyślałam o tym, co powiedział mój pastor, i dla mnie, dać jej jak najwięcej życia oznaczało wypuszczenie jej do nieba, zamiast kazać jej cierpieć na ziemi.
Ponieważ byłam teraz w prawie szóstym miesiącu ciąży, lekarz chciał, żebym udała się do ośrodka oddalonego o kilka godzin drogi, który specjalizuje się w aborcjach w drugim trymestrze. Procedury te są chronione przez Roe v. Wade, jeśli zdrowie lub życie matki jest zagrożone, co w moim przypadku miało miejsce. Nawet gdy umawiałam się na wizytę, wciąż miałam nadzieję, że Bóg może ocalić Savannę i Sierrę. Ale jeśli nie mógł, chciałam móc je przytulić i pożegnać się z nimi, zanim stracę je na zawsze. „Czy możecie dać mi moje dzieci w nienaruszonym stanie?” zapytałam pielęgniarkę, która próbowała mnie uspokoić. „Myślimy, że możemy to zrobić,” powiedziała. „Czasami nie możemy, ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy.”
Tydzień przed aborcją grałam na pianinie tak dużo, jak tylko mogłam dla dzieci, i rozmawiałam z nimi, próbując nauczyć je wszystkiego, co mogłam. Powiedziałam im, że ich ojciec i ja kochamy je i że wkrótce będą z Bogiem w niebie. Opowiedziałem im nawet o łowieniu ryb. Potem poszedłem na zabieg. Przez trzy dni personel medyczny rozszerzał mnie za pomocą naturalnej substancji laminaria, aby upewnić się, że nie dojdzie do uszkodzenia mojej szyjki macicy, a ja nocami przebywałam w hotelu. Kiedy byłam gotowa do operacji, podano mi znieczulenie i kiedy spałam, lekarz przerwał ciążę, a następnie ostrożnie usunął Sierrę i Savannę z mojego ciała dopochwowo.
Po przebudzeniu pielęgniarka przyprowadziła moje córki, abyśmy z mężem mogli je przytulić i nawiązać z nimi więź. Widząc je, prawie zapomniałam, że były martwe. Nie były idealne, ale dla mnie były piękne. Ich paluszki były takie malutkie. Pamiętam jak dotknęłam główki Savanny, a ona drżała od płynu. Nawet gdy na nią patrzyliśmy, zdawaliśmy sobie sprawę jak bardzo była chora. A jej siostra, taka malutka, też była bardzo chora. Spojrzeliśmy na Sierrę i od razu wiedzieliśmy, że wyniki sonogramu były prawidłowe: Ona też by tego nie przeżyła.
Przed tym wszystkim nie wiedziałam wiele o aborcji. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że większość kobiet, które dokonują aborcji, nie ma możliwości trzymania swoich dzieci. Ale ja miałam nienaruszone rozwarcie i ewakuację (D&E), w którym płody zostały usunięte w całości. To ma sens: Jeśli możesz dać pogrążonej w żałobie matce dziecko do potrzymania, dajesz jej bardziej uzdrawiający sposób na zakończenie upragnionej ciąży.
Zeszłego lata dowiedziałam się, że delegalizacja nienaruszonych D&E jest głównym priorytetem działaczy anty-choice, którzy w celu zaognienia sprawy nazywają procedurę „aborcją częściową”, ponieważ płód jest usuwany w późnym stadium ciąży. Najbardziej humanitarna i bezpieczna opcja, jaką John i ja mieliśmy do dyspozycji, jest zagrożona przez ustawodawców, którzy nie rozumieją naszego bólu serca. Kiedyś głosowałam na Republikanów, ale nie mogłam się zmusić do głosowania na George’a W. Busha, który wykorzystał swoje przemówienie na konwencji GOP-u, aby obiecać podpisanie ustawy przeciwko „aborcji częściowego porodu”. Nigdy wcześniej nie byłem aktywistą politycznym. Ale jeśli mam szansę zmienić serce choćby jednej osoby poprzez opowiedzenie mojej historii, to właśnie to chcę zrobić dla moich dziewczynek. Chcę, by życie Savanny i Sierry coś znaczyło.
.