Ukończyłem szkołę średnią, kiedy miałem 17 lat, i byłem gotowy na następny krok. Praktycznie pakowałem swoje walizki, jak tylko mój list akceptacyjny do szkoły na wschodnim wybrzeżu przyszedł pocztą. Byłam bardzo gotowa zostawić moje małe wiejskie miasteczko za sobą, zdecydowana na ucieczkę, ponieważ ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, było utknięcie w moim miasteczku rolniczym w Kolorado, jak wszyscy inni.
Kiedy wyjechałem do college’u pod koniec lata, pocałowałem moje rodzinne miasto na pożegnanie! Powiedziałem wszystkim: „NIGDY tu nie wrócę!”. Skrycie czułam, że powrót do domu oznacza, że poniosłam porażkę. Że stałam się nikim. Że byłem nikim.
Spędziłem tak wiele z moich lat dwudziestych w podróży, przenosząc się z miasta do miasta. Mieszkałem w Providence, Rhode Island, pracowałem w Nowym Jorku i przeniosłem się do Anchorage na Alasce z firmą, dla której pracowałem. Mieszkałem również w Denver, Colorado.
Ale absolutnie kochałem miejskie życie w NYC. Uwielbiałem muzea, życie nocne, koncerty i niekończące się opcje jedzenia i zabawy. Wdychałam to miasto. Chodziłam po ulicach, jakbym była ich częścią. Wszystko wewnątrz mnie oddychało ekscytacją i niekończącymi się możliwościami. Ponieważ mówi się nam, że możliwości żyją tylko w miastach.
Życie w mieście dostarczyło mi wielu możliwości. Po pierwsze, udało mi się dostać na wymarzony staż w Nowym Jorku. Pracowałam ze sławnymi aktorami i muzykami, poznałam niesamowitych przyjaciół, którzy dali mi możliwość podróżowania i oglądania nowych rzeczy. Żyłam codzienną przygodą.
Ale im starszy się stawałem, i im bliżej moich 30-tek, coś się zmieniło. Zacząłem nienawidzić życia w mieście. Nienawidziłem ruchu ulicznego – zwłaszcza długich, ciasnych dojazdów do pracy. Nienawidziłam wychodzić z domu, walczyć z tłumem, by dostać stolik lub choćby drinka. A już szczególnie nienawidziłem moich włosów pachnących sprzedawcami hot dogów, dymem i smogiem. Zaczęłam pragnąć trochę więcej wolności, czegoś, czego miasto nie mogło mi już dać.
Zacząłem marzyć o przeprowadzce z powrotem do domu.
Spędziłem sporo czasu zmagając się z moimi wewnętrznymi demonami nad tymi myślami. Dlaczego chciałam się przeprowadzić do domu? I dlaczego się tego wstydziłam? Co pomyśleliby moi przyjaciele?
Zaczęłam swobodnie podnosić ten pomysł do tych wokół mnie. Najpierw wspomniałam o tym mojemu znaczącemu partnerowi. Odpowiedział: „Co ja mam tam robić? Być farmerem?” Nie trzeba dodawać, że był przeciwny temu pomysłowi. Moi przyjaciele odpowiedzieli z sarkazmem i obrzydzeniem: „Dlaczego?! Tam nie ma nic do roboty!”
Pomimo tego, co powiedzieli, czułem się zablokowany i niezainspirowany w wielkim mieście, pomimo tego, jak magiczny ma być NYC. Rozpaczliwie chciałem być blisko rodziny, dla jednego, ale także potajemnie chciałem mieć niektóre z rzeczy, które miałem dorastając, jak dostęp do natury. Chciałam błękitnego nieba i gwiaździstych nocy. Chciałam spokojnego życia. Nowy Jork już mi tego nie zapewniał. Brakowało mi przyjaznych twarzy. Chciałam machać do ludzi – nawet nieznajomych, uśmiechać się i angażować w rozmowy. Chciałam też słyszeć ptaki o poranku, mieć krótsze dojazdy do pracy, widzieć góry i drzewa.
Więc, zrobiłem to. Przeniosłem się do domu, pomimo całej dezaprobaty. Zostawiłem moją dobrą pracę, mój związek, moją agencję talentów i niekończące się możliwości.
Niektórzy ludzie kwestionowali mnie: „Dlaczego przeniosłaś się z powrotem?” Na początku trudno było przyznać, że lubiłam być w domu i że właściwie nie wolałam NYC (jak to robi tak wielu ludzi). Ale z czasem stało się to łatwiejsze i mniej problematyczne.
„Straciłam kontakt z innymi częściami siebie, nigdy do końca nie zdając sobie sprawy, że spokojne wiejskie życie mi to zapewniło.”
Więc, byłam szczera ze wszystkimi. A kiedy pytali mnie, dlaczego przeprowadziłam się do domu, z przekonaniem odpowiadałam: „Bo chciałam”. Wielu ludzi powitało mnie z powrotem w społeczności.
Pierwsze kilka miesięcy w domu były najbardziej relaksujące w moim życiu. Każdego dnia budziłem się przy śpiewie ptaków, chłodnym powietrzu i świetle słonecznym wpadającym przez okno. Żadnych odgłosów ruchu ulicznego, alarmów samochodowych, ani ludzi krzyczących na ulicach. Brzmi to jak przeklęty film Disneya, ale to taka prawda!
Jest coś o powietrzu tutaj – jest czyste. Ładnie pachnie. Mogę również zobaczyć Grand Mesa (największa płaska góra na świecie) z okna mojej sypialni. Mój dojazd do pracy to czterominutowa przejażdżka samochodem. A w letnie noce, moją ulubioną rzeczą do zrobienia jest oglądanie zachodu słońca z mojego ganku, ponieważ jest to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam.
Jestem w domu od prawie trzech lat teraz, dużo ku zaskoczeniu moich przyjaciół i niektórych rodzin. Niektórzy przyjaciele nawet założyli się o to, jak długo „to” potrwa. Jak na razie, wygrywam. Ale odkąd jestem w domu, moje życie rozkwitło. Zdałam sobie sprawę, że dom jest dla mnie miejscem, które mnie inspiruje. Miejsce, w którym mogę marzyć i aspirować. Ponieważ wcześniej, w mieście, czułam, że muszę konkurować z każdym, aby się wybić. Wielokrotnie, zapominając o co „walczę”, byłam pochłonięta rywalizacją, a nie pasją. Straciłam kontakt z innymi częściami siebie, nigdy nie zdając sobie sprawy, że spokojne wiejskie życie mi to zapewniło.
Powracając do domu, odnalazłem siebie na nowo, prawdziwego siebie. Ja, która sprawiła, że rzeczy się wydarzyły, która nie oczekiwała, że miasto da jej możliwości, ponieważ mogłam stworzyć własne.
Ważne jest to, że jesteś szczęśliwy tam, gdzie jesteś, że czujesz się zainspirowany przez swoje otoczenie. A stamtąd wszystko inne wpada na swoje miejsce.
.