Kiedy były gubernator Vermontu Howard Dean został przewodniczącym Demokratycznego Komitetu Narodowego (DNC) na początku 2005 r., jednym z jego głównych wysiłków było podjęcie „strategii 50 stanów”, oferty zbudowania infrastruktury partyjnej i rekrutacji kandydatów na każdym poziomie i w każdym stanie — nawet w solidnie republikańskich bastionach.
„Wzmocniliśmy partie, aby urzędujący gubernatorzy mogli znaleźć dobrych kandydatów” na wysokie i niskie urzędy, powiedział Dean. „To jest o wiele łatwiejsze do zrobienia z Topeki niż z Waszyngtonu.”
Przewodniczącym partii stanowych spodobał się ten pomysł, ale wśród krajowych strategów, podejście było kontrowersyjne. Dean zderzył się z ówczesnym deputowanym Rahmem Emanuelem, przewodniczącym Komitetu Kampanii Kongresowej Demokratów, który wierzył w bardziej konwencjonalną strategię koncentrowania ograniczonych zasobów kampanii na okręgach, w których toczy się walka. W CNN Paul Begala powiedział, że strategia Deana sprowadza się do „zatrudniania sztabu ludzi, którzy włóczą się po Utah i Mississippi i dłubią w nosie”. (Begala później przeprosił.)
Dean już dawno opuścił DNC — służył w niej cztery lata, odchodząc na początku 2009 roku — a strategia 50 stanów uleciała z pamięci. Ale patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia, projekt ten stanowi ciekawy przykład tego, jak skromne inwestycje w infrastrukturę partyjną mogą przynieść wymierne dywidendy — i jak te dywidendy mogą zniknąć, gdy inwestycje wyschną.
Chcesz więcej wiadomości o polityce? Kliknij tutaj.
Zanim zaczniemy analizować liczby, powinniśmy zauważyć, że poniższe wzorce nie mogą być powiązane wyłącznie z 50-stanowym projektem Deana. W końcu Demokraci doświadczyli w tym czasie dwóch najsilniejszych cykli wyborczych. Korzystali z silnego trendu w Kongresie w 2006 roku i zwycięskiej kandydatury prezydenckiej w 2008 roku. Tymczasem liczby te zaczęły przybierać negatywny obrót podczas wyborów w połowie kadencji w 2010 r., kiedy to Republikanie przegrali.
To powiedziawszy, wzory są sugestywne. W 20 stanach, którym się przyjrzeliśmy – tych, które w ostatnich wyborach prezydenckich głosowały zdecydowanie po republikańsku – kandydaci Demokratów odnieśli skromne sukcesy, pomimo trudnego terenu politycznego. Następnie, po zatrzymaniu projektu, wskaźniki sukcesu Demokratów spadły.
20 stanów, którym się przyjrzeliśmy to Alabama, Alaska, Arkansas, Georgia, Idaho, Kansas, Kentucky, Louisiana, Mississippi, Montana, Nebraska, Północna Dakota, Oklahoma, Południowa Karolina, Południowa Dakota, Tennessee, Texas, Utah, Zachodnia Wirginia i Wyoming. Wykluczyliśmy wszystkie stany, które w ostatnich wyborach prezydenckich głosowały na Demokratów lub były uważane za potencjalnie konkurencyjne dla Demokratów, nawet jeśli ostatecznie stan ten opowiedział się po stronie GOP (np. Arizona i Missouri).
Oto jak poradzili sobie Demokraci w najbardziej czerwonych z czerwonych stanów między styczniem 2005 a styczniem 2009, czyli w okresie, w którym działał projekt 50 stanów:
- Siedziby w Izbach Stanowych: Zysk netto 39 mandatów, wzrost o 2 procent wszystkich mandatów w analizowanych stanach
- Siedziby Senatu stanowego: Utrata netto dwóch miejsc
- Gubernatorstwa: Strata netto jednego
- Prokuratura generalna: Zysk netto jednego (tylko mandaty z wyboru)
- Siedziby w Izbie Stanów Zjednoczonych: Przyrost netto o trzy miejsca
- Siedziby Senatu USA: Zysk netto o jeden mandat
- Wyniki prezydenckie: W 15 z 20 stanów kandydat Demokratów odnotował wzrost udziału w głosach między 2004 a 2008 rokiem. W trzech innych stanach udział w głosach pozostał niezmieniony. Spadł tylko w dwóch stanach.
„Tam, gdzie naprawdę zrobiliśmy dużą różnicę, było w stanach takich jak Nebraska, gdzie Obama zdobył głosy elektorskie w 2008 roku”, powiedział Dean. „Miał prawdziwą partię, z którą mógł pracować”.
Ogółem, Demokraci albo poprawili swoje wyniki w najbardziej czerwonych stanach w latach 2005-2009, albo, w najgorszym razie, ponieśli tylko niewielkie porażki, co, biorąc pod uwagę przeszkody, jakie partia napotkała w tych solidnie republikańskich stanach, było niemal zwycięstwem samym w sobie.
Porównajmy teraz ten rekord z tym, który miał miejsce między styczniem 2009 a styczniem 2013 roku.
- Siedziby w Izbach Stanowych: Utrata netto 249 miejsc, spadek o 13 procent istniejących miejsc w tych stanach
- Siedziby Senatu stanowego: Utrata netto 84 miejsc, spadek o 12 procent
- Gubernatorstwa: Spadek o połowę, z ośmiu gubernatorów do czterech
- Prokuratura generalna: Spadek o dwie trzecie liczby wybieranych prokuratorów generalnych, z dziewięciu do trzech
- Siedziby w Izbie Stanów Zjednoczonych: Spadek o 40 procent, z 44 miejsc do 26
- Siedziby Senatu USA: Spadek z 11 miejsc do 8. (Do 2014 roku może spaść jeszcze bardziej: Z tych ośmiu pozostałych miejsc, trzech senatorów odchodzi na emeryturę, a kolejnych trzech czeka trudna walka o reelekcję.)
- Wyniki prezydenckie: Tylko w dwóch z 20 stanów (Alaska i Mississippi) poparcie dla Obamy w 2012 roku było wyższe niż w 2008 roku. W większości z 20 solidnie czerwonych stanów poparcie Obamy w 2012 roku spadło mniej więcej do poziomu Johna Kerry’ego z 2004 roku.
W sumie te spadki po 2009 roku są, mówiąc wprost, dość katastrofalne. W tych 20 solidnie czerwonych stanach Demokraci kontrolowali 13 izb ustawodawczych w 2005 roku, a w 2013 roku liczba ta spadła do zaledwie trzech. Spośród 40 izb w tych stanach tylko dwie zyskały netto mandaty Demokratów w latach 2005-2013; w pozostałych 38 Demokraci stracili grunt pod nogami.
Jeden podział, który jest widoczny w danych, dotyczy Wielkich Równin i Zachodu z jednej strony, a Południa z drugiej. Na tyle, na ile strategia 50 stanów zadziałała, zrobiła to w małych i średnich stanach w zachodniej połowie USA. Natomiast wysiłek ten nie zrobił wiele, jeśli w ogóle cokolwiek, aby powstrzymać długoterminową zmianę na południu w kierunku GOP. Być może dzieje się tak dlatego, że libertariańskie skłonności Wielkich Równin i Zachodu są bardziej zgodne ze społecznymi poglądami Demokratów niż chrześcijańska marka konserwatyzmu, która jest wpływowa na Południu.
Aby zrozumieć regionalne rozróżnienia, rozważ udział głosów prezydenckich. Niektóre z największych zysków Demokratów między 2004 a 2008 rokiem pojawiły się w Północnej Dakocie (wzrost o 10 punktów), Nebrasce (10), Utah (9), Montanie (8), Południowej Dakocie (7) i Idaho (6). W wielu z tych samych stanów Demokraci osiągnęli skromne, ale jednak, zyski w stanowym ustawodawstwie.
Część sukcesu Demokratów w 2009 roku w porównaniu z 2005 rokiem może być spowodowana prawyborami Obamy w 2008 roku; jednym z głównych powodów, dla których udało mu się pokonać Hillary Clinton, było to, że senator z Illinois gorliwie zabiegał o przychylnych wyborców w mało zaludnionych zachodnich i równinnych stanach. Mimo to, obserwatorzy w tych stanach powiedzieli, że projekt 50 stanów nie zaszkodził.
Dla kontrastu, większość stanów południowych nie wykazała wzorca wzlotu i upadku; na Południu Demokraci po prostu przyspieszyli w dół. W latach 2005-2013 Demokraci stracili ponad 20 miejsc w Izbie Stanowej w Alabamie, Arkansas, Georgii, Luizjanie i Tennessee, a każdy z nich był większym spadkiem niż jakikolwiek zarejestrowany w zachodnim lub równinnym stanie. Południowe stany również prowadziły w stratach Senatu stanowego, z Alabamą, Arkansas i Luizjaną rejestrując dwucyfrowe spadki miejsc Demokratów.
„Być może w innych stanach była strategia 50-państwowa, ale tutaj nie zadziałała”, powiedział Pearson Cross, politolog na Uniwersytecie Luizjany w Lafayette. „Ruch w kierunku głębokiej czerwieni był nieubłagany.”
W Tennessee, „Republikanie są ascendant w każdym sensie,” zgodził się University of Tennessee politolog Anthony Nownes. „W pewnym momencie republikanie „osiągną punkt nasycenia lub punkt malejących zysków”, powiedział jeden z obserwatorów politycznych w Oklahomie. „W pewnym sensie wydaje się, że Demokraci nie mogą stracić więcej gruntu – osiągną dno i mogą tylko iść w górę”. W międzyczasie, dodał obserwator, „superwiększość prowadzi do frakcjonizmu. Democrats should be able to capitalize on that in the future.”
Bayond the knowledge that a concerted 50-state project could once again juice the party’s numbers in the West and the Great Plains, the Democrats do have one bright spot: Teksas, stan, który jest na prawie nieuniknionej ścieżce demograficznej do statusu mniejszości większościowej.
Teksas był jedynym z 20 stanów, którym się przyjrzeliśmy, gdzie liczba Demokratów w delegacji do Izby Stanów Zjednoczonych wzrosła między 2005 a 2013 rokiem. Wzrost w Teksasie był niewielki – z 11 do 12, w stanie, w którym delegacja zwiększyła się o cztery osoby w wyniku reelekcji w 2010 roku – ale biorąc pod uwagę przyszłe trendy populacyjne, Demokraci mają przynajmniej powody do optymizmu w perspektywie średnioterminowej.
W tym momencie nawet Dean wycofał się nieco z pełnej strategii 50 stanów. Grupa, którą ostatnio pomógł powołać do życia, mająca na celu przejęcie republikańskich legislatur stanowych, koncentruje się raczej na stanach „swingujących” niż na tych solidnie czerwonych.
Dean powiedział, że nadal wierzy, iż każdy stan, niezależnie od tego, jak bardzo nieprzyjazny jego partii, zasługuje na podstawowy poziom wsparcia instytucjonalnego, finansowego, technologicznego i kadrowego, które może być „stosunkowo niedrogie.”
„Byłoby strasznym błędem pozostawienie choćby jednego stanu bez podstawowego pakietu szkoleń, IT i personelu,” powiedział. „Nie jestem zwolennikiem wyłożenia miliona dolarów na Alaskę, ale jestem zwolennikiem posiadania kompetentnej, dobrze zarządzanej Partii Demokratycznej na miejscu, ponieważ nigdy nie wiadomo, gdzie uderzy piorun.”
.